Mazury Challenge 2014
Była 2.30 w nocy, gdy dotarłam na miejsce. Zmarznięta, zziębnięta, bez kolacji, nawet bez łyka ciepłej herbaty na dobranoc... ale cóż... Mówią "jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz". Jak o siebie zadbasz, tak będziesz miała.... i tak właśnie miałam...
Wtedy poznałam dokładnie co znaczy to powiedzenie i jak ważne jest dobre przygotowanie do spania. W sumie, już wcześniej trochę to wiedziałam - w końcu się trochę jeździło w niewygodnych warunkach. Nie była to pierwszyzna dla mnie. Jednakże temperatura odczuwalna - 18 stopni C... to było po raz pierwszy.... Ta przygoda dała mi w kość dużo bardziej, niż wcześniejsze mrzonki. Można powiedzieć zrozumiałam to przysłowie dogłębnie, poczułam, aż do szpiku kości.
Zaczęło się dramatycznie, ale w rzeczywistości nie było aż tak źle. Było miło, przyjemnie i ucząco. No i zimno...
Może najpierw wyjaśnię dlaczego dołączyłam do drużyny o 2.30, zamiast rozpocząć jak wszyscy o 15.00.
Wiedziałam o wyjeździe od momentu pojawienia się pierwszego ogłoszenia, a nawet dużo wcześniej. Wiedziałam i czekałam już od czerwca, wiedząc, że będzie to niezwykła przygoda. Skoro wiedziałam to dlaczego zapomniałam? Sama nie wiem...
Hmm... Cały tydzień przed wyjazdem wydzwaniały do mnie telefony z Norwegii. Byłam w innym świecie, myślami w pracy, marzeniami w norweskich górach i fiordach na dalekiej północy. Nie żebym narzekała, cudownie, że dzwoniły, ale przez to zupełnie wyleciała mi z głowy codzienna rzeczywistość.
No i siedząc w ciepłym domku - tuż po kolejnej rozmowie telefonicznej z Norwegiem, zafascynowana możliwościami jakie się przede mną otworzą, jeśli tylko opanuję język norweski - odbieram kolejny telefon... Słyszę: "No cześć. Gdzie jesteś? My już przyjechaliśmy, czekamy na Ciebie."
Zamarłam... i momentalnie wszystko mi się przypomniało, rzeczywistość wróciła... brutalnie, ale wróciła...
Teraz dzieli nas jakieś 360 km, które muszę pokonać maksymalnie w pół godziny... i już wiem, że to nie realne... teleportować się przecież nie da, jeszcze...
" Przecież wiedziałaś że masz jechać!!!! " słyszę wyrzuty. No wiedziałam, i miałam już bilety kupione.. ale byłam pewna, że jadę tej nocy, która nadejdzie, a nie poprzedniej.
"No cóż - mówię - nic nie poradzę. Nie teleportuję się przecież. Jedźcie sami... trudno."
Ale moja sprytna, kombinatorska główka mówi: "przecież musi być jakiś sposób, aby się dostać nie do Warszawy, a do samego Giżycka, musi! Po prostu musi! Nie zostawię tego tak, nie odpuszczę sobie!". I po upływie pół godziny udało się!!! :D Mądra główka wymyśliła, znalazła cudowny sposób transportu - BlaBlaCar - i to do Ełku, tylko pół godziny od obozu w Giżycku.
I tym sposobem, po 11 godzinach ciężkiej jazdy w mgle, deszczu i zawieruchy śnieżnej dotarłam na miejsce. Dzięki uprzejmości jednego z organizatorów, nie musiałam iść jeszcze 30 km piechotką z Orzysza do Giżycka ;)
No i tak to się zaczęło :) od zimnej, ciemnej i nie przespanej nocy.
Atrakcji w czasie tego wyjazdu było co nie miara... :) nie tylko spanie w namiotach na mrozie (to można zrobić w swoim ogródku), ale przede wszystkim warsztaty z udzielania pierwszej pomocy, wykłady, ćwiczenia i dużo praktyki...
.. do tej pory mam w kieszeni maseczkę do sztucznego oddychania :)
Siedzimy sobie spokojnie, przy ognisku, jeszcze nie wtajemniczona w nic, i nagle słyszę strzały jakieś... myślę "co jest? o co chodzi?" Idę i widzę leżące w śniegu, wijące się z bólu osoby, które niedawno były ze mną przy ognisku. Okazało się, że pozorowali ofiary wypadku samochodowego i naszym zadaniem było je opatrzyć i przetransportować do bazy. Niektórzy nieruchomi, leżeli bez przytomności... niektórzy mieli połamane kończyny, wszyscy mocno poszkodowani.
A po zakończonej akcji - omówienie sytuacji przez instruktorów medycznych.
A po zakończonej akcji - omówienie sytuacji przez instruktorów medycznych.
Doświadczenia były bogate, emocji co nie miara, a pozoranci dawali w kość, swoimi wrzaskami (jak to bardzo ich boli) i utrudnianiem transportu ;>
Szczerze powiem, że nie przypuszczałam, że tak mało wiem na temat pierwszej pomocy. Przeszłam już różne "kursy" teoretyczne, co i jak robić, żeby pomóc, ale gdy w tych akcjach pozoracyjnych przyszło nam działać - ja byłam zielona...
Gdy przyszło nam szukać ludzi zagubionych w lesie, nie umieliśmy się zorganizować.. Lasek był niewielki, a ludzie wałęsali się tu i tam, kręcąc się w kółko. Dobrze, że sami się nie pogubiliśmy.
Trwało to chyba ze dwie godziny.. ale wszystkich odnaleźliśmy. Raz nawet można było stracić chęć do niesienia pomocy - taki był upierdliwy, zrzędząco-marudząco-pijany osobnik. Aż chciało się go zostawić.. Ale siłą sugestii udało się go namówić do współpracy i z pomocą silnych, męskich ramion dotarliśmy wszyscy do bazy.
Poza akcjami ratowniczymi miałam okazję zmieniać koło w samochodzie. Dowiedziałam się jak "ukraść" samochód mając do dyspozycji np. klucze domowe. Dowiedziałam się - ale jako, że dla mnie mechanika samochodowa stanowi czarną magię - dalej nie wiem co z czym trzeba zewrzeć aby odpalić silnik ;) Myślę, że powinnam trochę potrenować, kradnąc jakiś samochód od czasu do czasu ;P
Wiele innych ciekawostek robiłam po raz pierwszy, ciekawostek, które są praktyczne, a wiedza na ich temat przydaje się w życiu.
Chwyt strażacki...
Wędzone króliczki...
A punktem programu, którego z ciekawością wyczekiwałam, była próba lodu - moje ukochane morsowanie. Od dawna chciałam się przekonać jak to jest w rzeczywistości. Do tej pory morsowanie w moim wykonaniu to było wejście do zimnej wody. Więc i w tym przypadku nie powinno być to nic wyjątkowego, ale jednak.... Jeszcze nie zdarzyło mi się łamać lodu stopami, aby wejść do wody.
...a tu taka niespodzianka :) był lód i trzeba było go połamać ;)
...a tu taka niespodzianka :) był lód i trzeba było go połamać ;)
no i taki był mój pierwszy raz :)
A na koniec krótka relacja filmowa :D
Mazury Challenge 2014 - TooleySurvival
Mazury Challenge 2014 - TooleySurvival
[ Wszystkie zdjęcia użyte w tym poście nie są moją własnością.
Zostały udostępnione przez innych uczestników Mazury Challenge 2014. ]
Bardzo fajny wypad. I brawo za dojechanie... lepiej późno niż wcale. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z Norge, bez norweskiego w głowie: Adrian i K-lif ;)
No, fiu,fiu... Włóczęgo! Twarda z Ciebie "sztuka". Kiedyś o sobie myślałem, że jestem twardzielem ale patrząc na to, co robisz wymiękam.
OdpowiedzUsuńRopuch
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń