Zrobić coś szalonego – samotna wyprawa „autostopem w południowej Norwegii”

... Rzuciła wszystko i pojechała...

 

Bilet lotniczy był okazją nie do odrzucenia - 2 zł w obie strony. Musiałam je kupić. Nie było innej opcji... :) Był za to mały szkopuł – mogłam mieć ze sobą tylko bagaż podręczny. Mały 10 kilogramowy plecak :)
Przez 2 tygodnie zwiedzałam południową Norwegię, jednocześnie szukając pracy – bo chciałam się tam przenieść na dobre. Jeszcze wtedy naiwnie myślałam, że skoro potrzebują inżynierów to będą brać nawet bez znajomości języka norweskiego. I może biorą, ale nie w mojej branży – tutaj znajomość norweskiego jest niezbędna.. Pracy nie znalazłam, ale za to znalazłam wspaniałych ludzi, znalazłam życzliwość, dobroć, spokój i radość z podróżowania.

Widok z samolotu na Norwegię zapierał dech w piersiach. Obudził głęboką tęsknotę za lasem, górami i przyrodą. Morze, góry, przepiękne wybrzeże fiordowe... Urzekający widok.

 
Wylądowałam i się zdziwiłam – było cieplej niż w Polsce. Słoneczko, długie dnie. Przepięknie :)

W trakcie tej podróży odkryłam jak bardzo lubię podróżować samotnie. Jak wielką radość daje samotne stawianie czoła pojawiającym się problemom, samodzielne rozwiązywanie ich.
Również w trakcie tego wyjazdu, pojawiło się pytanie: jak radzić sobie w trudnych i zaskakujących warunkach, gdy masz do dyspozycji jedynie kilka z tysiąca potrzebnych przedmiotów? Jak sobie poradzić, gdy twój plecak poleciał do Tunezji zamiast, razem z Tobą, do Norwegii? Jak radzić sobie w lesie bez namiotu? Jak zminimalizować ilość zabieranego sprzętu? Te i wiele innych pytan zrodziło się w mojej głowie.
Teraz, mając tylko bagaż podręczny, nie miałam ze sobą namiotu. Zatem w sytuacji, gdybym nie zdążyła dojechać autostopem do miasta, w którym miałam zapewniony nocleg – byłabym zmuszona do noclegu „pod chmurką”, a raczej pod mostem lub innym zadaszeniem – bo ciągle padał deszcz. Tak właśnie narodziło się moje zainteresowanie minimalizowaniem zabieranego sprzętu. Ale to inna historia.

Norweskie przygody, które zapewniłam sobie przez moje nieodłączne roztargnienie i bark uwagi były zabawne, czasem dramatyczne, ale wszystkie z całą pewnością uczące. Pomimo codziennego deszczu, całkowitego przemoczenia i notorycznego marznięcia, podróż ta miała również swoje pozytywne aspekty. Uczucie ciepła i życzliwości jakie doświadczyłam od  ludzi poznanych przez Couchsurfing sprawiło, że wszystkie niedogodności rozpływały się w niepamięć. Tak wspaniali, gościnni i dobrzy ludzie, życzliwie nastawieni do innych - wszystko to wzmocniło wiarę w dobro ludzi, nastroiło pozytywnie i dało siłę do dalszej podróży. Tak, autostop zdecydowanie wzmacnia wiarę w dobrych ludzi!

Otaczali mnie troską, dawali rady i pokrzepienie, mówiąc: „wariatka jesteś, ale daj znać jak dotrzesz na następne miejsce”. Otrzymałam również nóż od Norwega, a obecnie mojego bardzo dobrego znajomego. Nóż jest niezbędny w każdej podróży, jednak nie mogłam go zabrać na pokład samolotu – z wiadomych względów. Dał mi go w celach obronnych i większego bezpieczeństwa, gdyż następnego dnia wybierałam się na weekendową podróż autostopem znowo poznanym Hindusem...

Ten niewielki skrawek Norwegii, który zobaczyłam, rozbudził we mnie tak wielką tęsknotę i potrzebę poznania norweskiej przyrody, że z pewnością mogę stwierdzić: „Ja tu jeszcze wrócę!”.





 


A oto moja trasa:






 

Pierwsze przygody...

 

Pierwsze kilka dni w Oslo przyniosło mi trochę strachu i zmartwień. To był ten czas, kiedy przez zawirowania związane z podróżą, brakiem komunikacji i porozumienia, a także przez niedomówienia i braku ostatecznej decyzji – zostałam bez zapewnionego noclegu.
Jednym słowem, już na początku dałam d... i nie ogarnęłam sytuacji.
Mój wewnętrzny oskarżycielski głos, który nigdy mnie nie odstępuje, a uaktywnia się zwłaszcza w momencie, gdy nawalę, rozbrzmiewa w mojej głowie:
„Brawo... Jak zwykle... widać jaka z ciebie pierdoła... tak podstawowych spraw nie jesteś w stanie porządnie ogarnąć. I ty chcesz sama podróżować?... ehe.. chyba prędzej się schowaj pod kołdrę, albo za fartuch mamusi...”  
Zauroczenie Norwegią minęło bardzo szybko, sprowadzając mnie z hukiem na ziemię. Zastanawiając się, w którym parku znajdę schronienie, kawałek dachu nad głową, ruszyłam raźnym krokiem do informacji turystycznej, gdzie mieszka mój Wybawiciel - Wszechobecny Internet. Skrupulatnie wpisałam swoje prośby w poście na Couchsurfungu i podając numer telefonu modliłam się o odpowiedź. Siedząc w budynku informacji turystycznej rozważałam opcje spędzenia noclegu na świeżym powietrzu. Latem, nie byłoby problemu, bo to nie pierwszyzna, gdy się śpi pod gołym niebem. Problem jednak stanowił deszcz, a ja przecież nie miałam namiotu...
Jednak, ku mojej uciesze, Internet - Wybawca odpowiedział, oferując mi noclegi -  i to nie byle jakie...

Połowę pierwszej nocy spędziłam w parku, na plenerowej imprezie członków CS. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, ciesząc się z międzynarodowego środowiska w jakim się znalazłam. Następnie kanapy użyczył mi bardzo miły Irańczyk. Z początku bałam się, bo przecież tyle różnych informacji się słyszy na ich temat, lecz ten okazał się niezwykle przyjaznym i otwartym człowiekiem. Od urodzenia mieszka w Norwegii, jednak wraz z rodziną w dalszym ciągu pielęgnuje swoje tradycje.

Następną noc miałam spędzić u Brytyjczyka, również z CS.  Nie miał zdjęcia na profilu, lecz myślałam sobie, że skoro jest Brytyjczykiem, to pewnie jest wysokim,  blondynem o bladej twarzy...  Nic bardziej mylnego... Dotarłam na miejsce późnym wieczorem, po trzygodzinnym spacerze w deszczu. Drzwi otwiera mi nie wysoki blady blondyn, lecz potężnie zbudowany Murzyn, w okularkach grubych jak słoikowe denka. Z lekkim wstrząsem i przerażeniem wchodzę, ale pocieszam się, że przecież na CS nie ma ludzi, którzy chcą wykorzystać innych. Z silną wiarą w moje przekonania przyjmuję gościnę. Po kilku chwilach rozmowy okazuje się, że ów Brytyjczyk jest przesympatycznym facetem. W ciągu wieczora opowiedział mi niemalże całą swoją historię. Zostaliśmy dobrymi znajomymi. Ostatniego dnia przed odlotem do Polski również skorzystałam z jego gościny.
Pomimo mojego nie ogarnięcia sytuacji, roztargnienia i niejasności pierwsze dni w Norwegii zaowocowały dobrymi znajomościami i ciekawymi doświadczeniami.

Po dwóch dniach spędzonych na łazikowaniu w Oslo, mogę stwierdzić, że najbardziej interesujący dla mnie okazał się Park Vigelanda (Vigelandsparken) z 212 naturalistycznymi  rzeźbami wykonanymi z brązu, granitu oraz kutego żelaza. Również Zamek Akershus robiła wrażenie. Muzeów, których jest wiele w Oslo, nie odwiedzałam, gdyż nie cierpię tego typu miejsc. Ale może kiedyś się skuszę, żeby poznać bliżej kulturę i historię Norwegii.
 A że jestem zwolenniczką podziwiania natury, reszta miasta okazała się zwykłym, głośnym, wielkim miastem...













Przyszła pora ruszyć dalej... autostradowa szkoła

Podczas podróży do Kristiansand, który był moim następnym celem, spotkało mnie kolejne ciekawe doświadczenie. Stojąc na wylotówce ze stacji benzynowej, z kartonem z wypisaną nazwą mojego następnego celu, obserwuję wycieczkę szkolną, która zrobiła sobie tu postój w trasie. W pewnym momencie jakaś Pani wysiada z autobusu (zapewne jakaś opiekunka), podchodzi do mnie i pyta kim jestem, czy jeżdżę autostopem, w którą stronę jadę i czy chciałabym odbyć kawałek podróży z nimi, jadąc autobusem.
Lekko zszokowana, patrzę na autobus, potem na panią i...i oczywiście, pomimo przerażenia jakie budziły we mnie dzieci, zgodziłam się. Po chwili, gdy próbuję usadowić się wygodnie w fotelu, słyszę tą sama Panią, ogłaszającą przez mikrofon: "Mamy gościa w autokarze, jest to dziewczyna podróżująca autostopem przez Norwegię. Świetnie mówi po angielsku, więc kto chce poznać bliżej naszego gościa, może podejść i porozmawiać." Początkowo dzieci patrzyły na mnie jak na zjawisko. Ale po chwili...

Nim się obejrzałam zostałam oblepiona przez pytające dzieci. Ostatecznie uformowała się delegacja trzech najbardziej pewnych siebie dziewczynek bombardujących mnie pytaniami. Czułam się jak na przesłuchaniu. Aby nie musieć odpowiadać coraz to trudniejszym pytaniom, zadawanym przez dzieci, sama zaczęłam pytać. Po chwili pytające maluchy przystopowały, aż w końcu zniechęciły się, nie mogąc się wtrącić pomiędzy moje pytania i zrezygnowały z dalszego przesłuchiwania mnie.

Dalszą trasę spędziłam na rozmowach z opiekunami grupy o poszukiwaniu przeze mnie pracy w Norwegii. Zaowocowało to kilkoma cennymi kontaktami, które z pewnością wykorzystam w przyszłości.
Pani - opiekunka tak zachęcająco zapraszała mnie, abym przyłączyła się do nich na weekendowy wyjazd nad morze, że o mały włos bym się zgodziła i została weekendową opiekunką ...  Jednak moja szkolno-autokarowa przygoda z norweskimi dziećmi z Lillehammer, skończyła się w Sognefjord, gdyż uparcie chciałam kontynuować mój plan podróży.

Do Kristiansand dotarłam późnym popołudniem.


Tam moim gospodarzem był 26letni Hindus. Hindus w Norwegii? "Że też mu się chciało.. - myślę sobie - Zamiast siedzieć w ciepłych Indiach to się wybrał do kraju Wikingów." Okazało się jednak, że przywiodła go tutaj ciekawość świata i kultury norweskiej, jakże odmiennej od tej, którą znał. A także chęć zgłębiania wiedzy o budowie statków i platform wiertniczych.
Wbrew wszelkim moim obawom, okazał się wesołym i ciekawym człowiekiem. Cały wieczór spędziliśmy na rozmowach o różnicach kulturowych i religijnych między Indiami a Europą.
Pierwotny plan był taki, że mieliśmy wspólnie chodzić po górach, jednak, ze względu na deszczową pogodę, zrezygnowaliśmy z wędrówek, na rzecz wspólnego przejazdu autostopem jednego z następnych etapów mojej podróży: z Bergen do Oslo (to przed nim miałam się bronić nożem który dostałam ;P ).
Miałam okazję podzielić się radością podróżowania autostopem i biwakowania nad rzeką z młodym Hindusem, który w swoim życiu nie zdobył takich doświadczeń.
Bez większych przygód, następnego dnia ruszyłam dalej.. do Stavanger.

I tam  się zaczęło...


...ale to w następnym poście.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Aktywny Chillout in Hell ;)

Niewschód słońca na Wielkim Choczu

lodowce, góry, rzeki PN Skaftafell i Landmannalaugar